Często dostajemy pytania o sprzęt: jakim aparatem robimy zdjęcia, jak nam się sprawdza przy przemieszczaniu się różnymi dziwnymi środkami transportu (od autostopu po jachty) i trudnych warunkach klimatycznych, jaki sprzęt polecamy zabrać w dłuższą podróż i prowadzenie bloga jednocześnie.
Jesteśmy od 3,5 lat w nieustannej podróży. W tym okresie używaliśmy trzech różnych aparatów. Małego kompaktu z tzw. „wyższej półki”, bezlusterkowca i takiego będącego mieszanką tych dwóch – z jasnym obiektywem, ale bez możliwości jego wymiany. Zanim wyruszyliśmy w naszą wyprawę w 2017 r., fotografowałam jeszcze lustrzanką. Jednak pomysł zabrania tak dużego i ciężkiego sprzętu odrzuciliśmy błyskawicznie. Lustrzanka z obiektywem waży tyle, co połowa dziennego zapasu wody dla jednej osoby. Co warte podkreślenia, NIE JESTEŚMY PROFESJONALNYMI FOTOGRAFAMI i nie chcemy do tego aspirować. Najzwyczajniej, od zawsze uwielbiałam robić zdjęcia, ale traktuję to jako jedno z wielu moich hobby. Dlatego nie jest ten artykuł pełnoprawną recenzją X-T30, bo o wielu technicznych i warsztatowych wątkach żadne z nas nie ma pojęcia. Tylko Snupek wie za to jak być profesjonalnym modelem 😀 (pomijając jego nieustanne przerwy na siku).
Najważniejszym pytaniem, które powinniście sobie zadać, wybierając aparat w podróż jest – po co chcę robić zdjęcia? Może się okazać, że wystarczy Wam sam telefon. Jednak, gdy jesteście pewni, że kochacie robić zdjęcia, wewnętrzną radość sprawia Wam wykonanie ładnej oraz dobrej fotografii i chcecie ją wykorzystać do czegoś więcej, niż tylko zerknąć na nią raz w życiu po powrocie z wakacji, to polecamy – przy naszym całym dotychczasowym doświadczeniu – bezlusterkowca Fujifilm X-T30. Używamy go od stycznia 2020 r. wraz z obiektywem 18-55 mm i stałki 50 mm.
CZEMU?
Ten aparat pozwala nam wskoczyć na wyższy poziom jakości zdjęć, a przy tym nie zajmuje dużo miejsca w plecaku. Nie wymaga skomplikowanych ustawień oraz wygodnie się go używa w terenie podczas trekkingów. Co jest dla mnie niezwykle istotne, nie muszę przy nim panikować i obchodzić się jak z jajkiem, gdy robię zdjęcia na plaży czy na wulkanie (pył na matrycy), jak w poprzednim aparacie z niewymiennym obiektywem. Wiem, że tu mogę sama wszystko przeczyścić „gruszką”, bądź oddać do szybkiego czyszczenia w profesjonalnym punkcie. Z kilkoma zabrudzeniami zdążył sobie poradzić również wbudowany system czyszczenia.
Sytuacja z COVID-em pokrzyżowała nam mocno plany podróżnicze, ale udało nam się przetestować aparat w terenie i nie możemy się już doczekać, aż znowu ruszymy przed siebie, w nieznane. Chociaż przyznać musimy, że jakość zdjęć z X-T30 sprawiła, że chętniej cofnęlibyśmy się do tych wszystkich miejsc i chwil, które już za nami, by naprawić błędy i niedociągnięcia poprzednio używanych aparatów.
Największe zalety tego aparatu w podróży?
– Jest mały i lekki. Jest takie powiedzenie, że 20 kilogramowy plecak składa się z rzeczy, które same w sobie nic nie ważą. Uwierzcie, każdy gram jest na wagę złota. X-T30 mieści się bezproblemowo do górnej kieszeni mojego plecaka i nie zaburza jego punktu ciężkości. To sprawia, że nie muszę się zatrzymywać i zdejmować plecaka z pleców ani ściągać z niego pokrowca przeciwdeszczowego, by wyciągnąć aparat. Piotrek podchodzi do mnie i jedną ręką wyciąga aparat. Cała operacja nie trwa dłużej niż 15 sekund. Moje zamiłowanie do zdjęć wymusza nieustanne postoje i wybijanie z rytmu marszu. Każde kolejne zdjęcie doprowadza Piotrka do szału, jeśli każdy taki postój miałby się wydłużyć o grzebanie we wnętrzu plecaka, to chyba już byśmy musieli szykować papiery rozwodowe.
– Kiedy wiem, że zdjęcie będę robiła co chwilę, to aparatu nawet nie chowam do plecaka. Jest tak mały i lekki, że jestem w stanie przewiesić przez ramię i nie zaburza to mojego marszu. Mieści się też do każdej większej torby na biodra „nerki”. Ten system sprawdza się też wyśmienicie przy wypadach na miasto, gdy główne bagaże zostawiamy w hostelu. Aparat jest też na tyle zgrabny i lekki, że można go nieść przez dłużą chwilę najzwyczajniej w ręce. Ja mam 160 cm wzrostu i 47 kg wagi, moje dłonie są naprawdę drobne.
– Dotykowy ekran jest miłym atutem, ale to odchylany ekran robi całą robotę. Wygodnie, bez dziwnego wyginania się, czy pokładania na ziemi, można ustawić aparat w wybranej pozycji na jakimś podwyższeniu lub na podłożu. Umożliwia też zmianę kąta i dalszą obsługę przy ostrym świetle słonecznym odbijającym się w ekranie, czy pokazania przed chwilą zrobionego zdjęcia Piotrkowi, który jest o 20 cm ode mnie wyższy.
– Cały aparat jest łatwy i wygodny w obsłudze. Jeśli nie mamy czasu, nie chcę się nam, czy nie potrafimy dobrze dobrać ustawień, tryb auto ratuje nam zdjęcie. Ten tryb nie raz pozwolił nam w ostatnim ułamku sekundy uchwycić niepowtarzalną sytuację i chwilę.
– Aczkolwiek aparat i wybieranie ustawień jest intuicyjne, jeśli tylko nowy użytkownik przeczyta wcześniej chociaż raz instrukcję, lub ma dłuższą chwilę „na zabawy”, szybko odkryje sekrety prawidłowych ustawień.
– Tryb manualny, czyli moment, gdzie wszystko zależy od nas. Samemu ustawiamy przesłonę, czas naświetlania i, tym samym, jesteśmy w stanie robić magiczne zdjęcia, np. te nocne. W naszym przypadku jest to coś, po co po raz trzeci weszliśmy na wulkan Acatenango – by uchwycić moment wybuchającego sąsiedniego wulkanu Fuego.
– Obsługę ułatwia to, że wiele najważniejszych ustawień znajduje się w przyciskach pokręteł. Nie musimy więc wysilać wzroku i tracić czasu, wpatrując się w ekran czy szukając odpowiedniego przycisku na obudowie. Wszystko, co najważniejsze możemy ustawić intuicyjne w całkowitej ciemności, ewentualnie z tylko delikatnym, awaryjnym czerwonym światłem w latarce, które nie odzwyczaja oczu od ciemności, lub – wręcz przeciwnie – przy ostrym, oślepiającym świetle słonecznym.
Tryb manualny w X-T30 w końcu pozwala nam też robić zdjęcia Snupiego w ruchu bez rozmazanych uszu 😉
-Możliwość wymiany obiektywu otwiera przed nami niemal nieograniczone możliwości wykorzystania aparatu. Umożliwia także łatwe i tanie naprawy – w porównaniu ze sprzętem ze zintegrowanymi obiektywami – jak kompakty „z wyższej półki”. W wielu zakątkach świata nie odnajdziemy specjalisty, który podjąłby się rozkręcenia takiego sprzętu. Jeśli by to zrobił, to na pewno nie złożyłby go z powrotem w działającą całość – przeżyliśmy to z jednym z naszych aparatów na Wyspach Zielonego Przylądka.
– Aplikacja parująca aparat z telefonem. Gdy mamy chwilę, możemy zgrać łatwo zdjęcia z aparatu bezpośrednio na telefon. Jadąc po wyboistej drodze czy ściśnięci w publicznym autobusie na górskiej serpentynie. Z pozycji telefonu możemy też obsługiwać aparat i robić zdjęcia. Przydatne, gdy potrzebujemy sami sobie zrobić zdjęcie a nie chcemy w 10 sekund dobiegać i ustawiać się do zdjęcia -:).
Z zawodu jestem grafikiem komputerowym, więc dla mnie duże znaczenie mają kolory, ostrość, wielkość i ogólna jakość zdjęć. Ten aparat robi naprawdę bardzo fajne zdjęcia, pliki RAW (w systemie Fuji nazywane RAF) są duże, bo mają ok. 50 MB. To daje duże pole do popisu, gdy potrzebuję coś edytować, czy użyć fragmentu zdjęcie jako tło do jakieś grafiki na potrzeby naszego bloga. W nowym Adobie CC, program Lightroom wczytuje bezpośrednio pliki RAF od Fuji. W starszych wersjach programu trzeba wcześniej przekonwertować pliki, np. DNG converter.
Jakie akcesoria polecamy do aparatu?
– Koniecznie, zapasowe baterie! W naszej podróży dostęp do prądu to często luksus. Gdy wybieramy się w kilkudniowy trekking w góry, bierzemy przynajmniej 3 baterie.
– Wraz z nimi ładowarka do jednoczesnego ładowania dwóch czy trzech baterii. Wiele razy zdarzało nam się nocować w miejscach, gdzie było tylko jedno gniazdko elektryczne na cały pokój, a do naładowania w ciągu nocy 2 laptopy, kamera sportowa, 2 telefony i aparat. Bywaliśmy też w miejscach, gdzie prąd był tylko zaledwie przez kilka godzin dziennie, np. w Amazonii, gdy gospodarze wieczorem odpalali agregat spalinowy.
– Porządny i wygodny pokrowiec na aparat. My mamy taki, który możemy przewiesić przez ramię, bądź przepiąć mocowanie i zmodyfikować w torebkę na biodrach, jako „nerkę”. To drugie rozwiązanie jest znacznie bezpieczniejsze. Warto dodatkowo wybrać kolor, który nie rzuca się w oczy, bez gigantycznego logo danej firmy, by osoby postronne nie podejrzewały, że mieści się tam taki sprzęt. Druga kwestia, torba musi dobrze chronić sprzęt przed uszkodzeniami. Gdy zrobiliśmy przerwę na jedzenie podczas trekkingu na wulkan, Snupek zaczął szykować sobie posłanie w kępce trawy. Tak się rozpędził, że zaczął kopać i zwalił kilka naszych rzeczy, w tym aparat w pokrowcu z 2 metrowej skarpy. Nic się nie stało, a wodoszczelne suwaki sprawiły, że nawet drobny pył wulkaniczny nie przedostał się do wnętrza etui.
– Statyw. Wiemy, że to dodatkowy ciężar, na dodatek mało poręczny, który przy podróży z plecakiem chcemy ograniczać do minimum. Jednak statyw pozwala nam wyczarować wiele niesamowitych ujęć. My się tego dopiero uczymy, bo na statyw zdecydowaliśmy dopiero, gdy odkryliśmy jaką frajdę daje nam ten aparat. Było nam najzwyczajniej szkoda marnować tak niesamowitych kadrów, momentów i wysiłku włożonego by dostać się jakieś miejsce. Kupiliśmy statyw, a chwilę później nastąpiło całe zamieszanie z epidemią koronawirusa. Wcześniej, dzięki niskiej wadze aparatu, udawało nam się wykorzystywać w ostateczności nasz mini tripod do kamery sportowej.
– Dysk twardy w technologii SSD o pojemności przynajmniej 500 GB. Technologia SSD jest odporna na wstrząsy, a sam dysk jest dużo lepszym rozwiązaniem niż kilka kart pamięci. Karty łatwo gdzieś zgubić i zawieruszyć. Poza tym, trudno się zorientować, która jest już wolna, a która pełna materiału. My podróżujemy tylko z jedną kartą i przy każdej okazji zgrywamy zdjęcia. Warto mieć duży dysk, bo zdjęcia w formacie RAW(RAF) sporo ważą, a nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą. Zawsze jestem na siebie bardzo zła, gdy przez przypadek zmienię ustawienia i robię zdjęcia tylko w JPG (jednak, jeśli nie jesteś fotografem, grafikiem i nie planujesz skomplikowanej obróbki zdjęć, to format JPG w zupełności wystarczy, zajmuje bowiem niemal 5 razy mniej pojemności).
Tak, jak wcześniej pisałam, warto mieć dobry telefon, na którym będziemy mogli ściągnąć aplikację i dodatkowo wykorzystywać możliwości tego aparatu.
Polecamy naszą książkę – poradnik “Wyszczekane Podróże“, to najobszerniejsza omówienie kwestii nie tylko z podróżowanie, ale też różnych form aktywnego spędzania czasu z psem – jak rower czy kajak.
Jeśli doceniasz pracę, jaką włożyliśmy w stworzenie tego obszernego poradnika, znacząco on Ci pomógł lub czytanie naszego bloga jest dla Ciebie najzwyczajniej… przyjemnością, to będziemy ogromnie szczęśliwi, jeśli zdecydujesz się nam odwdzięczyć i kupić komiks naszego autorstwa – szczegóły o nim przeczytasz TUTAJ.
Możesz także wykonać darowiznę na konto bankowe 62 1090 1014 0000 0001 3754 5690 Izabella Miklaszewska, w tytule darowizna (według polskiego prawa, każda osoba fizyczna może każdej innej wykonać darowiznę). Ten blog od strony czysto finansowej to dla nas spory wydatek, a nie źródło realnego dochodu (o czym poczytać możecie TUTAJ). Pomóż nam go prowadzić i przecierać szlaki dla kolejnych psich podróżników, co czynimy od 2015 r. Każda złotówka się liczy i nawet taką kwotę możesz przekazać. Jeśli każdy, kto skorzystał z porad zawartych w naszych artykułach przelałby zaledwie po “tej 1 złotówce”, to powinniśmy mieć na koncie grube tysiące, tymczasem żyjemy z miesiąca na miesiąc bez sprzedawania swoich social mediów do reklamowania zupek chińskich i ketchupu i bez wciskania ludziom kitu, jak wielu innych podróżniczych blogerów i blogerek.
Wesprzeć nas także możesz poprzez zakup koszulki/bluzy z wzorami naszego autorstwa w sklepie Power Canvas TUTAJ. Dostępne są różne wzory koszulek i 2 wzory bluz, wszystko w wersji damskiej i męskiej.